Rumianek w wydaniu ślubnym
Natura – chyba jako jedyna na tym Świecie – nigdy nie wychodzi z mody. Owszem, zdarza się, że wiatr trendów zepchnie ją na dalszy plan, ale prędzej czy później ludzkość i tak z radością do niej wraca. Szczęśliwie żyjemy w czasach, w których studyjne sesje ślubne odchodzą do lamusa, podobnie jak kilka innych drobiazgów, które czyniły uroczystość nieco pompatyczną. Bukiety z kwiatów polnych mają swoje pięć minut – a ja po cichu liczę, że te minuty zamienią się w długie godziny. Bohaterką dzisiejszego odcinka będzie jedyny w swoim rodzaju, aromatyczny i ślubnie eksperymentalny… rumianek!
Dlaczego rumianek – zapytacie – a nie stokrotka? Z dwóch powodów. Po pierwsze – rumianek ma zwykle dłuższą łodygę, a wiadomo, że dłuższa łodyga to większe możliwości. Kwiatki nie uciekną z bukietu ani nie zwiędną, odcięte od źródła wody z powodu swojej karłowatości. Stokrotka jest skora do poświęceń (gdy pełni funkcje reprezentacyjne w kopule bukietu, wyrzeka się pragnienia), ale i dość szybko przepłaca to kondycją, więdnąc w oczach. Po drugie – niech nie zwiedzie nas nazwa. Z tych dwóch delikwentów to nie rumianek się rumieni, ale właśnie stokrotki, których listki nie dość, że są krótsze, to jeszcze na dodatek często są zaróżowione. Jeśli zatem Pannie Młodej zależy na nieskazitelnej bieli – rumianek będzie lepszym wyjściem. O ile, oczywiście, zapach jego kwiatów nie doprowadza jej do szału lub kichania!











Dodaj komentarz